sobota, 14 lipca 2012

Prolog


Jedno z świecie marenie: żyć normalnie! Każdy by chciał, ale tak naprawdę czy na to jest jakaś szansa skoro moje rodzina stała się patologiczna? Czy istnieje iskierka nadziei na lepsze jutro? Moje całe życie będzie piekłem czy znajdzie się cząstka światła wśród tego, ciemnego jak noc, tunelu? Czy ludzie wiedza co robią? Czy istnieje jakiś normalny człowiek mogący pomóc poszkodowanym? Ludzie dbają tylko o siebie, tylko katastrofa by pomogła w spieraniu?
Tak łatwo dałam się nabrać? Czy to tylko moja głupota? Jestem naiwna to prawda, ale aby takiej prostej rzeczy nie zauważyć? To chyba logiczne co się działo, lecz jednak było prawdą… zmylił moje serce jak i każda cząstkę ciała.
Nie ma ludzi, który nie potrafią kłamać. Tylko tacy istnieją walcząc o swoje przetrwanie, aby zapewnić sobie byt? Można tak powiedzieć, to normalne. Wolą wzbogacać się oszukując. W tym świecie właśnie o to chodzi. Wszystko jest oparte na życiu i śmierci…
Długi, jeśli o nie chodzi moja kochana rodzinka zadłużyła się do większej sumy niż przypuszczałam. Jak można zaciągnąć taki wielki dług, który jest nie możliwy do spłacenia? Przez nich nie mam jak się uczyć tylko próbuję spłacić wszystko, co nie wychodzi. Trudno, będę musiała z tego zrezygnować.
Śmiechy i chichy były jednym sposobem na zabicie tego cholernego czasu, jak i nudy. Nie dal mnie… Nie mogłam poprosić o pomoc ojca wiedziałam jak to się skończy. Rozwód na miejscu! Pieniądze jednak odwalają gdy także pojawi się ich garstka więcej wiem co może odwalić niektórym ludziom, a miedzy innymi mojej rodzince.
Jeden strzał, ciało bezwładnie opadło a krew trysnęła na różne strony plamiąc ściany jak i podłogę. Kolejne ciała padające bez życia na posadzkę. Patrzałam na to sparaliżowana. Oprawca stał w cieniu. Jedynie co widziałam co srebrną broń wycelowaną we mnie. Przymknęłam powieki, aby szybko zakończył męki. Usłyszałam jedynie szuranie, jak i większe kroki. Na głowie poczułam dłoń, która poszarpała moje włosy w geście swobody? Po skroniach, jak i czole spływały krople  szkarłatu. Czułam obrzydliwy swąd stęchlizny.
-Czas na ciebie przyjdzie. O to nie musisz się martwić. Twoja przyszłość jest w moich rękach. Ode mnie zależy czy przeżyjesz, Sakura…. Bądź grzeczna, a możliwe,  życie będzie dłuższe. - jego oddech poczułam na policzku, szyi i karku. Przyprawił o gęsią skórkę. - I o wiele ciekawsze.
Sekundy, godziny mijały za powoli. Klęczałam przed zwłokami mojej rodziny wpatrując się w ich oczy, takie martwe…? Nic nie wyrażające, będące oznaką przyjścia agonii w najgorszej chwili.! Ludzie nie znaczą w świecie ich kres to urodzenie, przejście przez dzieciństwo, młodość, dorosłość i strata życia? To o to w tym chodzi. Po co na cholerę się żyję? To nie ma sensu!
Na ramieniu poczułam mocny uścisk. Odwróciłam się odbijając energicznie dłoń i odskoczyłam upadając w kałużę krwi przy trupie mojej rodzicielki. Nie mogłam na nią spojrzeć. Przymknęłam powieki, z których nadal ciepły łzy upadając kropla po kropli w kałużę szkarłatu mieszając się z odrażającym wyglądem.
Wiedziałam kto przybył do domu pełnego zwłok…? A raczej tych kogo kochaliśmy? Czy mogę to tak nazwać? Powiedzmy. Jego złociste tęczówki nie wyrażały niczego, gdy zobaczył ciała żony i dwóch synów. Podbiegł do mnie tuląc mnie.
-Ty żyjesz… - ucieszył się chwytając mnie za ramiona. Ucałował delikatnie w policzek, czego nigdy nie robił. - Bogu dzięki…
Dziękowałam, ze się pojawił, ale czemu zareagował tylko na mnie? No do jasnej cholery czemu? Matka, i bracia byli bardziej kochani przez niego, na mnie nigdy… może czasami zwrócił uwagę. A gdy przeżyłam On się cieszy? Powinien bardziej płakać z powodu straty bliskich!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz